Światowe Dni Młodzieży Madryt 2011 zakończone. Praca wolontariuszy również. Czas się pakować, zostawiać nowych znajomych i ruszać w stronę Polski! Ostatnie 21 dni mojego życia, były pełne nowych doświadczeń, które od teraz zostaną w moim sercu na zawszę.
Każdy dzień spędzony w Hiszpanii jako wolontariusz, przynosił coś nowego… nowe zmagania; nowe sytuacje; nowe znajomości…
Wiedziałem poco jadę do Madrytu. Wiedziałem za co chcę się modlić. Za co ofiarować trud podróży. O tym jednak postaram się napisać już po powrocie do Polski.
Chcę teraz zrobić krótką podróż w czasie i opowiedzieć Wam co się działo przez te 3 tygodnie!
Tydzień 1.
Pierwsze 7 dni spędziłem w miejscowości położonej ok. 60 km od Madrytu. Mieszkałem tam z prawie 100 wolontariuszy z Polski, Meksyku, Włoch i Czech. Do ośrodka w którym przyszło mi mieszkać przyjechałem pierwszy, dzięki czemu mogłem poznać wszystkich wolontariuszy. To tylko przyśpieszyło proces integracji! Poznałem również naszych hiszpańskich opiekunów. Tego wieczoru kilkadziesiąt razy opowiadałem o mojej podróży do Madrytu. I od tego wieczoru, meksykanie zaczęli nazywać mnie polaco loco (szalony Polak) – tym samym zwrotem zostałem przez nich pożegnany.
Plan dnia był prosty:
Śniadanie, obiad i kolacja! To co pomiędzy, zależało już tylko od naszych opiekunów. Szybko przekonałem się jak wygląda organizacja czasu Hiszpanów! Ustalanie konkretnej godziny spotkań było w ich wydaniu niemożliwe! Jedyne co mogli nam powiedzieć, to przedział czasowy w jakim mogliśmy się spodziewać spotkania. Rozpiętość dochodziła nawet do 1,5h. To było bardzo irytujące. Sądziłem, że 2 pozostałe tygodnie będą lepiej zorganizowane. Z taką myślą kładliśmy się chyba wszyscy spać… Nie mogliśmy się jednak bardziej mylić!
Nie chciałbym żeby ktoś sobie pomyślał, że przez te 7 dni nic więcej poza jedzenie nie robiłem (choć nie ukrywam, że przez ten czas przytyłem). Pracowaliśmy w domu starców, gdzie jako trzy różne zespoły rozmawialiśmy z chorymi, porządkowaliśmy ogród oraz przygotowywaliśmy pocztę dla darczyńców.
Każdego dnia mieliśmy również Mszę Świętą w lokalnym kościele wraz z mieszkańcami. Raz nawet czytałem czytanie z ambony. W czasie Mszy, przygotowywaliśmy się duchowo do posługi jako wolontariusze w czasie ŚDM.
Przez ten tydzień starałem się poznać przyczynę awarii motocykla. Wstępnie podejrzewaliśmy akumulator. Dodatkowo poprosiłem siostrę, żeby przywiozła mi do Madrytu części które zniszczyły się podczas upadku. Mimo tego, postanowiłem spróbować znaleźć mechanika, który mógłby mi chociaż naładować akumulator. Niestety, mechanik specjalizował się jedynie w motocyklach crossowych. Pozostało czekać na przyjazd do Madrytu.
Czas spędzony w Cercedilla to również wypełnianie moich zobowiązań wobec osób/instytucji które pomogły mi dojechać do Madrytu. Na zdjęciu międzynarodowa ekipa wolontariuszy z ulotkami Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie.
Pożegnanie z Cercedilla przyniosło sporo wzruszeń. Przez te kilka dnia bardzo zżyliśmy się ze sobą. Doskonale wiedzieliśmy, że w Madrycie już nie będziemy mieli dla siebie tyle samo czasu. 8 sierpnia wyruszyliśmy zameldować się w naszym nowym miejscu zamieszkania. Ja na motorze, pozostali pojechali pociągiem. Przez chwilę znowu poczułem gorzki smak podróżowania samotnie…
Dwa pozostałe tygodnie postanowiłem zostawić sobie do opisania w czasie podróży. Samotne wieczory idealnie nadają się na to, by zająć się pisaniem. Jutro czas ruszać! Bądźcie ze mną! Tak jak wcześniej!
No wreszcie cos napisales i mam nadzieje, ze podczas drogi powrotnej cos wiecej popiszesz na blogu. Szerokiej drogi i szczesliwego powrotu do Polski!:)
OdpowiedzUsuń:) Codziennie będę raportował! I choćbym miał płacić za internet, będę pisał!:)_ dziękuję!
OdpowiedzUsuń