Hmm… Wszystko zaczęło się od rejestracji w punkcie rejestracji wolontariuszy i pielgrzymów. Miejsce w którym mieścił się ten punkt, znajdował się na terenie ogromnego kompleksu hal (są to hale w których odbywają się różne targi i wystawy). W sumie, wszystkich hal było kilkanaście. Na potrzeby wolontariuszy, przeznaczona 3 hale, w których znajdowały się sypialnia damska, sypialnia męska, jadalnia oraz kaplica. W sumie, 8 sierpnia, zameldowało się grubo ponad tysiąc wolontariuszy.
Ogromne hale wystawowe to również ogromne parkingi dla odwiedzających targi! Idealnie. Z tego wszystkiego nie wiedziałem w którym miejscu zostawić motocykl, tyle było miejsca.
Pierwszy dzień był baaaardzo organizacyjny! Dostaliśmy bransoletki zezwalające nam na wejście do ośrodka; bilety na jedzenie oraz pakiet wolontariusza (plecak m. in. z koszulkami z napisem ‘VOLUNTARIO’).
Gdy odebrałem już wszystko, poszedłem zobaczyć swój pokój. Szybko zająłem najwygodniejszy kawałek betonu i po krótkim oznaczeniu terytorium, wróciłem badać pozostałe części ośrodka.
Aha! Bardzo ważne! Jedna hala służyła za miejsce do spania dla wszystkich wolontariuszy (w kulminacyjnym momencie było to ponad dwa tysiące). Hala była przedzielona idealnie na pół przez mór z kartongipsu. Ktoś tylko nie przemyślał sprawy, bo proporcje pomiędzy mężczyznami a kobietami wynosiły 1:7! W praktyce wyglądało to tak, że panie gniotły się jedna na drugiej, a panowie mieli tyle miejsca, że żeby rozmawiać z sąsiadem z podłogi, trzeba było krzyczeć.
Wieczorem, cały ośrodek zaczynał przypominać małe miasto. Pełno ludzi dookoła. Zorganizowano punkt informacyjny, punkt do wydawania papieru toaletowego oraz wody, punkt medyczny. W osobnej hali powstała kaplica, gdzie codziennie rano były odprawiane Msze Święte. Na tej samej hali, znajdowała się również jadalnia, gdzie każdego dnia wydawano wszystkim wolontariuszom śniadanie (sok/woda + kawa/herbata/kako + pół bułki z szynką/ciastko).
Przez cały czas poznawałem nowych ludzi. W ‘swoim’ pokoju, przy posiłku, czekając na toaletę… W tej międzynarodowej ekipie górowali jednak Polacy! W sumie, prawie dwóch na trzech wolontariuszy pochodziło z Polski!
Pierwsza noc w hali z chrapiącymi dookoła mężczyznami była dosyć męcząca. Później, było już dużo lepiej!
Kolejne dni, mijały mi na organizowaniu sobie pracy. Nie wspomniałem wcześniej, ale Hiszpanie nie umieli nam dobrze zorganizować pracy. W praktyce wyglądało to tak, że jeśli sam sobie czegoś nie znalazłeś do roboty, nikt Ci nic nie będzie kazał robić. Ja już od drugiego dnia załapałem się do pomocy przy odbieraniu wolontariuszy z lotniska. Po śniadaniu jechałem ze znajomymi na lotnisko, stawaliśmy przed tablicą przylotów, patrzyliśmy z której sali będą wychodzić ludzie z danego lotu, po czym szliśmy tam i STALIŚMY. To może wydać się bez sensu, ale w ‘służbowych’ koszulkach łatwo była rozpoznać i domyśleć o co chodzi. Procedura była cały czas taka sama. Gdy już trafił się jakiś nowoprzybyły wolontariusz, odwoziliśmy go metrem do punktu rejestracji. Tak mijała mi część dnia. Później jakiś obiad na mieście i odpoczynek. Temperatura była na tyle nieprzyjemna, że nawet ze szczerymi chęciami na zwiedzanie miasta, nie dało się wystawić nosa na słońce! Wieczorami dopiero można było gdzieś się przejechać. Ochładzało się wtedy do około 30*C.
Tak więc, z pierwszego tygodnia w Madrycie pamiętam szczególnie lotnisko (jakby się ktoś kiedyś zgubiła w Madrycie na lotnisku, może śmiało dzwonić), metro, centrum miasta oraz park koło naszego ośrodka.
Najprzyjemniej było jednak późnymi wieczorami, kiedy wszyscy wolontariusze wracali do ośrodka i wyruszali przed hale na trawnik lub do jadalni, gdzie kwitło życie towarzyskie. Chodziłem spać 2-3, wstawałem przed 7-8.
Motocykl przez pierwszy tydzień w Madrycie stał nie ruszany. Czekałem na siostrę, która miała mi przywieść części. Parę razy odpaliłem go z popychu i przejechałem się po parkingu, tak żeby tyłek nie zapomniał jak to jest wygodnie na motorze.
Ten post pisałem wczoraj w nocy. Były tu jeszcze moje przemyślenia, ale dziś uważam, że już nie ma sensu o nich pisać. Wczorajszy wieczór był trochę smutny, przez to jak zacząłem sobie wszystko przypominać. Ostatni tydzień napiszę w Niemczech. Podejrzewam, że tam też dopadnie mnie melancholia.
Mistrzu! Pisz o tych swoim przemyśleniach! O to chodzi właśnie w prowadzeniu bloga :>:>
OdpowiedzUsuńZauważyłem, że kapelusz odbył ciekawą podróż :D Krokodajlki też zabrałeś? :P
Krokodajlki i kapelusz:D oj tak, to są rzeczy które musiałem tam zabrać;) Po za tym 3 koszule! A co! Musi być:D
OdpowiedzUsuń